Foto: Sodahead.com
Foto: Sodahead.com
Czarek Meszyński Czarek Meszyński
695
BLOG

Tel Awiw

Czarek Meszyński Czarek Meszyński Rozmaitości Obserwuj notkę 10

 

Tel Awiw urzeka nie tylko urodą architektury, ale przede wszystkim nowoczesnością, dynamiką i tolerancją. Jest to miasto, które praktycznie nie zasypia, miasto ogród, miasto nadmorskich promenad i plaż, miasto młodości i to w podwójnym znaczeniu: jest miastem młodym, bo założonym dopiero w 1909 roku i miastem młodzieży – ponad jedna piąta mieszkańców to młodzi ludzie. Miasto, w którym dominuje biel ze względu na kolor budynków wzniesionych w stylu Bauhaus w Białym Mieście. Na ulicach rojno, wesoło, kolorowo, mnóstwo roześmianych, młodych twarzy, ortodoksów praktycznie nie widać, miasto tętni życiem, wszyscy gdzieś pędzą, a to na uczelnię, a to do pracy, a to na zakupy lub na randkę – z kawiarni dochodzi gwar. Charakterystycznym widokiem w całym Izraelu są przemieszczający się żołnierze z pełnym bojowym ekwipunkiem, karabiny zwisają im swobodnie z ramion; jadą na przepustkę do rodziców, do krewnych lub do dziewczyny bądź po prostu wracają do jednostki.

W latach 60. w Warszawie były bardzo charakterystyczne kioski inwalidzkie, różniły się tym od kiosków RUCH-u, że były maleńkie – mieściła się w nim tylko jedna, drobna osoba – i nie sprzedawały prasy; ajentami byli zazwyczaj renciści, którzy przez małe okienko oferowali „mydło i powidło”. Taki maciupki kiosk zobaczyłem też na ulicy Tel Awiwu, a w nim staruszkę sprzedającą przechodniom swe kioskarskie artykuły. Być może przed laty miała podobny kiosk w Warszawie lub w Łodzi - kto wie? Od razu zrobiło mi się swojsko, niby daleko a jednak blisko, tym bardziej, że można było też usłyszeć język polski na ulicy i to nie koniecznie od turystów. O Polsce w tym czasie było głośno, a zwłaszcza o oscylatorze i  firmie ART-B; Baksik i Gąsiorowski schronili się w Izraelu. Artyści Biznesu pomimo uzyskania obywatelstwa nie mieli większych szans na kontynuowanie swojego geszeftu ze względu na trefne pochodzenie kapitału.

Chwackim krokiem przemierzam kolejne ulice, patrzę na zwykłą, codzienną krzątaninę mieszkańców Tel Awiwu; siadam przy stoliku w kawiarni, zamawiam małą czarną z ekspresu i obserwuję: tłum wielobarwny, od jasnych blond włosów, przez rude aż do kruczoczarnych, od alabastrowej karnacji po heban. Taką mieszankę urody można spotkać tylko w Izraelu. Obok mnie przy sąsiednim stoliku siedzi starsze, zamożne małżeństwo: ona zadbana o nobliwym wyrazie twarzy arystokratki, włosy gładko uczesane, w uszach delikatne złote kolczyki, na palcach obrączka i dyskretne pierścionki wykonane z tego samego szlachetnego kruszcu; on w ciemnym garniturze w białej koszuli, a palce dłoni ozdobione są: złotą obrączką i sygnetem z brylantem. Prawdopodobnie pochodzą z Żydów sefardyjskich, obydwoje mają bardzo ciemną karnację. Osobiście nie lubię złotych ozdób, wolę oksydowane srebro; w końcu wiem już dlaczego: na ciemnej skórze, ze względu na kontrast, złota biżuteria wygląda dobrze, rzekłbym nawet pięknie, zaś przy jasnej karnacji kiczowato. To cenne spostrzeżenie uchroniło mnie w następnym dniu przed niepotrzebną inwestycją

W pobliżu Tel Awiwu w Ramat Gan znajduję się największa na świecie giełda diamentowa, która zajmuje całą dzielnicę, wraz z czterema wieżowcami - jeden z nich to słynna Wieża Diamentowa. Jedna trzecia tych surowych kamieni wydobywanych na całym świecie przechodzi przez Izrael. Co drugi sprzedawany brylant w USA pochodzi ze szlifierni diamentów znajdujących się w pobliżu Tel Awiwu. Żydzi, jako tułacze Europy tradycyjnie trudnili się handlem i obróbką diamentów. Już od XVI wieku w Amsterdamie i w Antwerpii handlowano tymi szlachetnymi kamieniami. Brylanty uchodzą za najbardziej mobilny majątek, który zawsze można ze sobą zabrać, w przeciwieństwie do ziemi, nieruchomości, dzieł sztuki czy ciężkich sztabek złota. Niejeden woreczek z brylantami podczas Holokaustu uratował niejedno ludzkie życie.

W końcu dotarłem do szlifierni diamentów, zwiedzam, a nawet dotykam, podziwiam misterny szlif brylantowy. Za maszynami ultraortodoksyjni Żydzi – Haredim, są mili, wyciszeni; szlifierz diamentów to dla nich wymarzony zawód, zawsze można zrobić sobie przerwę w pracy by w modlitwie połączyć się z Bogiem. Wśród tej społeczności religijnej tylko co drugi pracuje, pozostali cały swój czas poświęcają na zgłębienie świętych ksiąg. Jestem jedyny w grupie zwiedzających, który – pamiętając o swoim odkryciu - nie może się skusić na zakup chociażby niewielkiego złotego pierścionka z maleńkim brylancikiem. Czarująca, ciemnooka dziewczyna z opalizującą cerą w kolorze mlecznej czekolady używając wyrafinowanych technik marketingowych próbuje mnie namówić na zakup złotego drobiazgu: a to dla ukochanej dziewczyny w dowód miłości, a to dla mamy jako przejaw wdzięczności za wychowanie, albo dla siebie samego jako lokata kapitału. A ja bez emocji z uśmiechem na twarzy spokojnie odmawiam.  Dziewczyna smutnieje, ani wyuczone chwyty sprzedaży, ani osobisty czar i wdzięk nie są skuteczne w stosunku do mnie; rzadko musi się jej to zdarzać, w jej oczach odbija się smak porażki. Mój budżet został uratowany, w ten sposób sprawdza się stara maksyma: "podróże kształcą" i to nawet bardzo -  bym dodał.

przedsiębiorca, prosument, pasjonat przyrody, miłośnik malarstwa, fan wolnego oprogramowania, bibliofil, czasem piszę wspomnienia, a czasem wypowiadam się na temat ekonomii Rawicz

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości