Czarek Meszyński Czarek Meszyński
669
BLOG

Wspomnienia leningradzkie - cz.1

Czarek Meszyński Czarek Meszyński Rozmaitości Obserwuj notkę 7

Do Leningradu przyjechaliśmy nocą. Po ZSRR jeździło się koleją przeważnie nocą. Taki zwyczaj panował w tym ogromnym kraju. Może dlatego, że ciemność skutecznie zakrywa niedostatek, ubóstwo i nędzę. W wagonie przedziały, a w nich 4 kuszetki i konduktor serwujący  za drobną opłatą gorący czaj. Takie rozwiązanie wydawało się dla nas idealne. Nocą się przemieszczamy, a w dzień zwiedzamy, oszczędzamy na noclegach w hotelach. Jak się ma 25 lat to człowiek posiada energię, wytrzymałość i odporność na wszelkie niewygody i towarzyszy mu wszędobylski optymizm; byliśmy w trudach zahartowani.

Leningrad zrobił na mnie mocne wrażenie, z jednej strony przepiękna architektura, kanały, mosty taka Wenecja Północy, a z drugiej strony pustka, wymarłe ulice, bez neonów, bez markiz, bez kawiarni i restauracji, bez nocnego życia, bez tej atmosfery, która sprawia, że życie w mieście jest takie miłe i atrakcyjne.

Zatrzymaliśmy się w gostinicy Rossija. Taki typowy sowiecki hotel – gigant, z wielkim holem i restauracją przeznaczoną dla szwadronu wojska; na każdym piętrze etażna. Etażna to ma klawe życie – jakby napisał Tadeusz Chyła – siedzi sobie i obserwuje, spojrzy tu, spojrzy tam, zapamięta kto wysiada z windy, kto wchodzi do pokoju, sam czy z kimś, czy ma jakieś pakunki, czy zrobił sprawunki. I tak przez cały dyżur, praca w sumie sympatyczna, spokojna, dająca satysfakcję i poczucie władzy. Zostać etażną to nie taka prosta sprawa, trzeba mieć odpowiednie kwalifikacje: dobry słuch, wzrok, pamięć i refleks, odpowiednie poglądy, a najważniejsze to mieć odpowiednie stosunki towarzyskie i powiązania służbowe. Jak się posiada wyżej wymienione kwalifikację to kariera etażnej jest w zasięgu ręki. Zamiast stać przy tokarce, lub dosiadać traktor, siedzi sobie taka żenszczina przy biurku, w cieple, w luksusowych warunkach. Etażna to królowa piętra, po prostu władza absolutna. Z obserwacji może ona dużo się dowiedzieć o życiu: jak inostrańcy się ubierają, jakich perfum używają, jak są ostrzyżeni, jak mówią, jak się śmieją, jakie buty noszą ...

Moja wyprawa do Leningradu przypadła na drugą połowę grudnia 1985 roku, od kilku miesięcy sprawuje władzę Michaił Gorbaczow; świat za chwile usłyszy o pierestrojce i głasnosti. Leningrad w grudniu 85. to jeszcze niestety głęboka komuna. Pamiętam był silny mróz, kilkanaście stopni na minusie, a do tego przenikliwy wiatr i potworna wilgotność powietrza bijąca od licznych kanałów. Trzeba było ubierać się „na cebulkę” - ja doszedłem do pięciu warstw. Człowiek tak okutany mógł przetrwać z trudem tę północną, mroźną i wilgotną aurę.

Mam wolny dzień, postanowiłem wyruszyć na miasto, wychodzę z hotelu i szukam przystanku tramwajowego by dojechać do najbliższej stacji metra. Rozglądam się i nigdzie nie widzę żadnego przystanku, wiaty czy prostego oznaczenia dla tramwaju. Nagle dostrzegam stojących na ulicy ludzi, podjeżdża tramwaj, zatrzymuje się, a oni wsiadają. Zastanawiam się skąd oni wiedzieli, że akurat w tym miejscu tramwaj ma się zatrzymać, a może panuje tu taki zwyczaj – pomyślałem - że jak motorniczy zobaczy kilka osób to po prostu spontanicznie się zatrzymuje. Podchodzę bliżej i dostrzegam ledwo widoczne tabliczki z cyferkami zawieszone wysoko na trakcji tramwajowej. Tajemnica się wyjaśniła, te tabliczki oznaczały, że w tym miejscu jest przystanek informując jednocześnie  jakie linie tu kursują. Żal mi się zrobiło mieszkańców Leningradu, że podczas deszczu, wiatru lub śnieżycy muszą tak bez żadnej osłony sterczeć na ulicy. W tym czasie cała trakcja tramwajowa była jak pajęczyna mocowana przy pomocy ogromnych haków do ścian zabytkowych budynków. Takie rozwiązanie powodowało, że elewacje były bardzo zniszczone – naprężenia ciężkich kabli oraz warunki atmosferycznych dokonywały w strukturze murów wielu poważnych uszkodzeń. Takie same rozwiązanie trakcji tramwajowej widziałem niestety też w Krakowie.

Mój tramwaj w końcu nadjechał, wsiadłem i zająłem miejsce przy oknie; boczne ulice robiły przygnębiające wrażenie, jakby miasto było całkiem wymarłe, ciągnące się kilometrami fasady budynków bez sklepów, bez zakładów usługowych, bez wyszynku i neonów. To wszystko sprawiało wrażenie, że miasto zostało wybudowane nie dla zwykłych mieszkańców tylko dla wojaków i urzędników. Wszystkie ulice są szerokie i proste, krzyżują się pod kontem 90 stopni. Pozytywne wrażenie natomiast zrobiły na mnie kanały i mosty, widok jak z bajki. Mosty kamienne, mosty żeliwne, mosty zwodzone; mostów tu jest bez liku i każdy inny i każdy piękny. A ludzie w tramwaju smutni, ich oczy zamglone, takie bez życia, usta zaciśnięte, nikt ze sobą nie rozmawia, twarze napięte i ponure, takie bez uśmiechu, bez radości, wszyscy ubrani w szarość dnia codziennego ...

 

przedsiębiorca, prosument, pasjonat przyrody, miłośnik malarstwa, fan wolnego oprogramowania, bibliofil, czasem piszę wspomnienia, a czasem wypowiadam się na temat ekonomii Rawicz

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości